Szczepić czy nie szczepić oto jest pytanie.
Zaczynam patytecznie, ale osobiście nie jestem zwolennikiem szczepien i nie jest to dla mnie problem. Zajmuję się kaktusami na tyle długo, że wiele "nowości w uprawach zaliczyłem", (nie wspominając o nazewnictwie), ale widzę uprawia się bez specjalnych problemów na własnych korzeniach kaktusy które miały być zbyt trudne aby je posiadać na własnych korzeniach w kolekcji.
Neogomesia - Ariocarpus tego przykładem wręcz modelowym. Oczywiście częściej spotyka się w kolekcjach szczepińce, ale też i sporo prawych na swoich rzepach jakie im natura dała.
Nie jest to tylko sprawa ambicjonalna, ale popatrzeć wystarczy na pokrój szczeponych. Widziałem zaszczepione Yavie, długie na 5 cm, istna parodia rośliny rosnącej w naturze, popatrzeć na Szczepione kapuchy Ariocarpus kotschoubeyanus i płaskie medaliony z własną rzepą, rosną wolno, wymagają starania ale jaki efekt i satysfakcja dla kolekcjonera.
Rozumię szczepienie bezchlorofilowe czy dla ratowania roślin zagrożonych, czy pozyskaniem roslin z nasion które pozyskało się w pare sztuk a cymes to nad cymesy i żal utracić.
Jeden z moich czeskich kolegów szczepi praktycznie wszystko, osiągi ma mistrzowskie. Jest uznanym ratownikiem w sytuacjach jak pisałem powyżej. Jego jestem w stanie zrozumieć, mówi - mam lat sporo i czasu mi pozostało niewiele, chcąc jeszcze zobaczć kwiaty na swoich kaktusach muszę szczepić. Jest on świadom deformacji jakim ulegają szczepieńce, i aby zminimalizować deformacje eksperymentował wiele z różnymi podkładkami, sporo szczepi np. na Mammillariach (nie deformują tak mocno),
Ale czy my musimy, może więcej starania, wiedzy o uprawie z nie łatwizny na Echinosisie, Opunti, Cereusie czy Pereskiopsisie
Zgred Eugen